ݺߣ

ݺߣShare a Scribd company logo
Krzysztof Kamil Baczyński 1921-1944
Krzysztof Kamil Baczyński  (ps. Jan Bugaj, Emil, Jan Krzyski, Krzysztof, Piotr Smugosz, Krzysztof Zieliński, Krzyś)-  polski poeta czasu wojny, podchorąży, żołnierz Armii Krajowej, podharcmistrz Szarych Szeregów, jeden z przedstawicieli pokolenia kolumbów.
Życiorys Urodził się 22 stycznia 1921 roku w Warszawie, w rodzinie, dla której ważny był rozwój intelektualny człowieka. Ojciec Krzysztofa, Stanisław, był krytykiem literackim, publicystą, historykiem literatury, ale też - jako syn byłego powstańca z 1863r. - czynnie uczestniczył w życiu politycznym kraju wiążąc się z Piłsudskim, po przewrocie majowym na znak protestu wobec działań Piłsudskiego przestał się angażować. Z kolei matka – Stefania z Zieleńczyków – wsławiła się w życiu kulturalnym Polski w okresie międzywojennym swoją działalnością oświatowo-pedagogiczną – była nauczycielką oraz autorką podręczników szkolnych, a także książek dla dzieci. Rodzice rozwijali w jedynaku (bo Krzysztof był ich jedynym żyjącym dzieckiem) zamiłowanie do literatury, a ojciec dodatkowo dbał o pielęgnowanie tradycji patriotycznych. Wydawałoby się, że Krzysztof w takiej atmosferze wzrastał bez trosk i zmartwień osiągając błyskawicznie sukcesy. Otóż nie – borykał się bowiem z wieloma problemami, aktualnymi również w życiu współczesnej młodzieży – często chorował (cierpiał na astmę) i głównie z tego powodu był pod stałą kontrolą matki. Pani Stefania bała się spuścić z oka ukochanego syna, co z kolei wzbudzało gniew jej męża, który uważał, że chłopak nie może być zbyt rozpieszczany. Krzysztof przeżył także długoletnią separację rodziców – mimo że państwo Baczyńscy pobrali się z miłości, życie małżeńskie nie układało im się dobrze. Syn pozostawał pod opieką matki – może właśnie stąd ta szczególna więź łącząca ich do ostatnich chwil życia Krzysztofa? Pani Stefania troszcząc się o zdrowie jedynaka, dbała, by należycie wypoczywał w wakacje i by – ze względu na astmę – zmieniał klimat, dlatego często bywał on w górach, w Bukowinie Tatrzańskiej, był również w Dalmacji.
Krzysztof Kamil uczył się w renomowanym Gimnazjum (później liceum) im. S. Batorego w Warszawie, ale nie był najlepszym uczniem. W szkole ścierały się różne orientacje polityczne – Baczyński stanął wówczas po stronie lewicy. Dopiero w czasie wojny zmienił swoje stanowisko. Był chłopakiem nieśmiałym, rzadko z kimś się spotykał – zresztą nad jego życiem towarzyskim czuwała ciągle drżąca o niego matka starająca się uchronić syna od niestosownych znajomości. Pani Stefania mocno wierzyła w niezwykłe zdolności jedynaka i starała się rozwijać jego talent poetycki. Jako gorliwa katoliczka dbała również o jego rozwój duchowy. Wrażliwy, nieśmiały, wątłego zdrowia, trzymany pod kloszem Krzysztof – początkujący poeta, gdy tylko przyszła chwila próby, okazał się prawdziwym żołnierzem. W 1939r. zdał maturę, wkrótce po niej, w lipcu, zmarł jego ojciec. Mimo wcześniejszych konfliktów małżeńskich, podczas choroby pana Stanisława, troskliwie opiekowała się nim jego żona. To był trudny czas dla Krzysztofa – odszedł zawsze szanowany przez niego ojciec. A najgorsze miało właśnie nadejść… 1 września wybuchła wojna. Reakcją Baczyńskiego na rozgrywające się wokół niego wydarzenia były wiersze, w których dawał wyraz swoim rozterkom i budował apokaliptyczną wizję ówczesnego świata kontrastując ją z arkadią dzieciństwa. Jednak czas wojny niósł ze sobą również piękne doświadczenia. Pod koniec 41r. Krzysztof poznał o rok młodszą od siebie Basię. Nie była to jego pierwsza, ale na pewno ostatnia i najmocniejsza miłość. Mimo sprzeciwu jego matki, ślub młodych odbył się 3 czerwca 1942r., po półrocznej znajomości. Pani Stefania nie lubiła synowej i to było przyczyną rozterek Krzysztofa – rozdartego teraz między dwiema najważniejszymi w jego życiu kobietami: matką i żoną. Dopiero po latach matka poety przyznała, że „Krzyś tak kochał swoją żonę, że jej śmierci by nie przeżył”.
„ Słońce, słońce w ramionach czy twego ciała kryształ pełen owoców białych, gdzie zdrój zielony tryska, gdzie oczy miękkie w mroku, tak pół mnie, a pół Bogu…” „ Twych kroków korowody w urojonych alejach, twe odbicia u wody jak w pragnieniach, w nadziejach. Twoje usta u źródeł, to syte, to znów głodne, i twój śmiech, i płakanie nie odpłynie, zostanie. Uniosę je, przeniosę jak ramionami - głosem, w czas daleki, wysoko, w obcowanie obłokom…”
Małżeństwo Baczyńskich rozkwitało, ich miłość promieniała. Ale nie zapominali o rzeczywistości. Trzy lata po maturze – w 1942r. – Krzysztof zdecydował się rozpocząć studia polonistyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Nie był gorliwym studentem, chodził tylko na wybrane zajęcia – resztę przekazywała mu Basia, studiująca razem z nim. Pół roku później zrezygnował z nauki, bo – mimo wcześniejszych sympatii lewicowych - postanowił wstąpić do Grup Szturmowych Szarych Szeregów (podległych AK). Mimo słabego zdrowia i niezwykłego talentu poetyckiego, zauważonego już przez autorytety ówczesnego życia literackiego, Krzysztof postanowił wypełnić swoją powinność wobec ojczyzny. Uważał, że nie może postąpić inaczej, twierdził, że nie wystarczy tylko pisać. Okrucieństwo wojny, śmierć bliskich mu osób, getto warszawskie, do którego trafiła również jego rodzina ze strony matki (pani Stefania była Żydówką, ale ze względu na nietypowe rysy twarzy udało jej się uniknąć losu rodzeństwa), przygotowania do powstania – to nie mogło spotkać się z obojętnością wrażliwego człowieka. Wstąpił do batalionu „Zośka”, lecz, gdy powierzono mu funkcję szefa prasowego kompanii, odebrał to jako degradację i w lipcu 44r. przeniósł się do batalionu „Parasol”. 1sierpnia 1944r. rozpoczęło się powstanie, tego dnia Baczyński miał stawić się na odprawę przy ul. Focha. Zbyt późno przyszło odwołanie rozkazu i Krzysztof ze swoim oddziałem znalazł się poza plutonem. Nazajutrz przyłączył się do grupy przygotowującej się do odbicia Niemcom Pałacu Blanka.
Dwa dni później już nie żył. Zginął 4 sierpnia 44r., ale jego matka jeszcze długo poszukiwała syna wierząc w to, że on jeszcze żyje. Dopiero proroczy sen matki Basi skierował poszukiwania na właściwe tory. Zwłoki Krzysztofa odnaleziono w ruinach Ratusza. W styczniu 47r. zostały przeniesione na Cmentarz Powązkowski w Warszawie. W tej samej mogile pochowano Barbarę, która umarła 1 września 44r. od obrażeń głowy doznanych podczas ratowania rannego żołnierza. ikt jej nie powiedział o śmierci męża, ale ona wiedziała. Umierając w malignie mówiła: „Idę do ciebie, już idę do ciebie”. Miłość Baczyńskich, wraz z ich nienarodzonym dzieckiem (Basia była w ciąży) spoczęła w grobie, ale przetrwała poezja Krzysztofa i legenda, którą stworzył. Matka Basi, Feliksa Drapczyńska, po wielu latach od zakończenia wojny wyznaje: „Kiedy jest mi źle, czytam te wiersze i teraz dopiero je rozumiem… To są moje wnuki, te jego wiersze. To tylko mi zostało. Tym żyję…”
Poezja: Krzysztof Kamil Baczyński - Elegia o... (chłopcu polskim) Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą, haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze. Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć, gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami. Odchowali cię w ciemnościach, odkarmili bochnem trwóg, przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg. I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc, i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło. Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką. Czy to była kula, synku, czy to serce pękło? 20 III 1944 r.
PIOSENKA Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. (Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach.) Na fioletowoszarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach. A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem sparzone jak pokrzywą. Przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje. Znów wędrujemy ciepłą ziemią, znów wędrujemy ciepłym krajem.
TEN CZAS Miła moja, kochana. Taki to mroczny czas. Ciemna noc, tak już dawno ciemna noc, a bez gwiazd, po której drzew upiory wydarte ziemi - drżą. Smutne nieba nad nami jak krzyż złamanych rąk. Głowy dudnią po ziemi, noce schodzą do dnia, dni po nocy odchodzą, nie łodzie - trumny rodzą, w świat grobami odchodzą, odchodzi czas we snach. W serca - tak ich mało, a usta - tyle ich. My sami - tacy mali, krok jeszcze - przejdziemy w mit. My sami - takie chmurki u skrzyżowania dróg, gdzie armaty stuleci i krzyż, a na nim Bóg. Te sznury, czy z szubienic? długie, na końcu dzwon. - to chyba dzwon przestrzeni. I taka słabość rąk. I ulatuje - słyszę - ta moc jak piasek w szkle zegarów starodawnych. Budzimy się we śnie bez głosu i bez mocy i słychać, dudni sznur okutych maszyn burzy. Niebo krwawe, do róży podobne -leży na nas jak pokolenia gór. I płynie mrok Jest cisza. Łamanych czaszek trzask; i wiatr zahuczy czasem, i wiek przywali głazem Nie stanie naszych serc. Taki to mroczny czas. 10 wrzesień 1942r
KOT Matce Bożek wschodu, gdzie z twarzy wschodzą bez wyrazu dwie krople oceanu - dojrzałe owoce wody, zastyga przy kominkach i trójkątną twarzą prowadzi sny puszyste w wilgotne ogrody. Przez kasztanowy zapach i jesienną wilgoć kołysze noc wysmukłą jakby widmo łowów i długo śpiewa pieśni nad zabitą wilgą wywołując upiory krążące nad głową. A potem ogień ciągnie złotych iskier struny, bulgocą oczy, to woda, zenitalne deszcze, i wieje duszny samum sypkim piaskiem dreszczy, gdy otworzą się oczy jak martwe pioruny. Wtedy nagle urosną miękkie łapy kota i ogromnym tygrysem wyfrunie przez okno do wygiętej w księżycu samicy ze złota. Zostanę ja i ogień, i moja samotność.
BEZ IMIENIA Oto jest chwila bez imienia: drzwi się wydęły i zgasły. Nie odróżnisz postaci w cieniach, w huku jak w ogniu jasnym. Wtedy krzyk krótki zza ściany; wtedy w podłogę - skałą i ciemność płynie jak z rany, i w łoskot wozu - ciało. Oto jest chwila bez imienia wypalona w czasie jak w hymnie. Nitką krwi jak struną - za wozem wypisuje na bruku swe imię. listopad 15.XI 41r
ŚWIATY We mnie, w świecie grób dwa słowa umiem trzecie C. K. Norwid Co wieczór gwiazdy wirują bliżej po niebie wydętym w elipsy. Co wieczór na rogu ulicy wola, rży .koń apokalipsy. Ludzie wychodzą z miast, sprzedają słowa jałowe i mądrość krów mlecznych. W dokach ulic widzę wszechświat dzwoniący jak koła. Liczę rytmikę gwiazd. Dalej: noc jak równanie siły. W bulwarach słyszę - dzwony wybiły wszechświat. Oczami napnę mosty zerwanej przestrzeni, komety zarżą wprzężone w ogony. Łatwo po wąskim wietrze przejść na drugą stronę brzęczącą kładką. 1939, jesień KB

More Related Content

Krzysztof Kamil Baczyński

  • 2. Krzysztof Kamil Baczyński (ps. Jan Bugaj, Emil, Jan Krzyski, Krzysztof, Piotr Smugosz, Krzysztof Zieliński, Krzyś)- polski poeta czasu wojny, podchorąży, żołnierz Armii Krajowej, podharcmistrz Szarych Szeregów, jeden z przedstawicieli pokolenia kolumbów.
  • 3. Życiorys Urodził się 22 stycznia 1921 roku w Warszawie, w rodzinie, dla której ważny był rozwój intelektualny człowieka. Ojciec Krzysztofa, Stanisław, był krytykiem literackim, publicystą, historykiem literatury, ale też - jako syn byłego powstańca z 1863r. - czynnie uczestniczył w życiu politycznym kraju wiążąc się z Piłsudskim, po przewrocie majowym na znak protestu wobec działań Piłsudskiego przestał się angażować. Z kolei matka – Stefania z Zieleńczyków – wsławiła się w życiu kulturalnym Polski w okresie międzywojennym swoją działalnością oświatowo-pedagogiczną – była nauczycielką oraz autorką podręczników szkolnych, a także książek dla dzieci. Rodzice rozwijali w jedynaku (bo Krzysztof był ich jedynym żyjącym dzieckiem) zamiłowanie do literatury, a ojciec dodatkowo dbał o pielęgnowanie tradycji patriotycznych. Wydawałoby się, że Krzysztof w takiej atmosferze wzrastał bez trosk i zmartwień osiągając błyskawicznie sukcesy. Otóż nie – borykał się bowiem z wieloma problemami, aktualnymi również w życiu współczesnej młodzieży – często chorował (cierpiał na astmę) i głównie z tego powodu był pod stałą kontrolą matki. Pani Stefania bała się spuścić z oka ukochanego syna, co z kolei wzbudzało gniew jej męża, który uważał, że chłopak nie może być zbyt rozpieszczany. Krzysztof przeżył także długoletnią separację rodziców – mimo że państwo Baczyńscy pobrali się z miłości, życie małżeńskie nie układało im się dobrze. Syn pozostawał pod opieką matki – może właśnie stąd ta szczególna więź łącząca ich do ostatnich chwil życia Krzysztofa? Pani Stefania troszcząc się o zdrowie jedynaka, dbała, by należycie wypoczywał w wakacje i by – ze względu na astmę – zmieniał klimat, dlatego często bywał on w górach, w Bukowinie Tatrzańskiej, był również w Dalmacji.
  • 4.
  • 5. Krzysztof Kamil uczył się w renomowanym Gimnazjum (później liceum) im. S. Batorego w Warszawie, ale nie był najlepszym uczniem. W szkole ścierały się różne orientacje polityczne – Baczyński stanął wówczas po stronie lewicy. Dopiero w czasie wojny zmienił swoje stanowisko. Był chłopakiem nieśmiałym, rzadko z kimś się spotykał – zresztą nad jego życiem towarzyskim czuwała ciągle drżąca o niego matka starająca się uchronić syna od niestosownych znajomości. Pani Stefania mocno wierzyła w niezwykłe zdolności jedynaka i starała się rozwijać jego talent poetycki. Jako gorliwa katoliczka dbała również o jego rozwój duchowy. Wrażliwy, nieśmiały, wątłego zdrowia, trzymany pod kloszem Krzysztof – początkujący poeta, gdy tylko przyszła chwila próby, okazał się prawdziwym żołnierzem. W 1939r. zdał maturę, wkrótce po niej, w lipcu, zmarł jego ojciec. Mimo wcześniejszych konfliktów małżeńskich, podczas choroby pana Stanisława, troskliwie opiekowała się nim jego żona. To był trudny czas dla Krzysztofa – odszedł zawsze szanowany przez niego ojciec. A najgorsze miało właśnie nadejść… 1 września wybuchła wojna. Reakcją Baczyńskiego na rozgrywające się wokół niego wydarzenia były wiersze, w których dawał wyraz swoim rozterkom i budował apokaliptyczną wizję ówczesnego świata kontrastując ją z arkadią dzieciństwa. Jednak czas wojny niósł ze sobą również piękne doświadczenia. Pod koniec 41r. Krzysztof poznał o rok młodszą od siebie Basię. Nie była to jego pierwsza, ale na pewno ostatnia i najmocniejsza miłość. Mimo sprzeciwu jego matki, ślub młodych odbył się 3 czerwca 1942r., po półrocznej znajomości. Pani Stefania nie lubiła synowej i to było przyczyną rozterek Krzysztofa – rozdartego teraz między dwiema najważniejszymi w jego życiu kobietami: matką i żoną. Dopiero po latach matka poety przyznała, że „Krzyś tak kochał swoją żonę, że jej śmierci by nie przeżył”.
  • 6. „ Słońce, słońce w ramionach czy twego ciała kryształ pełen owoców białych, gdzie zdrój zielony tryska, gdzie oczy miękkie w mroku, tak pół mnie, a pół Bogu…” „ Twych kroków korowody w urojonych alejach, twe odbicia u wody jak w pragnieniach, w nadziejach. Twoje usta u źródeł, to syte, to znów głodne, i twój śmiech, i płakanie nie odpłynie, zostanie. Uniosę je, przeniosę jak ramionami - głosem, w czas daleki, wysoko, w obcowanie obłokom…”
  • 7. Małżeństwo Baczyńskich rozkwitało, ich miłość promieniała. Ale nie zapominali o rzeczywistości. Trzy lata po maturze – w 1942r. – Krzysztof zdecydował się rozpocząć studia polonistyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Nie był gorliwym studentem, chodził tylko na wybrane zajęcia – resztę przekazywała mu Basia, studiująca razem z nim. Pół roku później zrezygnował z nauki, bo – mimo wcześniejszych sympatii lewicowych - postanowił wstąpić do Grup Szturmowych Szarych Szeregów (podległych AK). Mimo słabego zdrowia i niezwykłego talentu poetyckiego, zauważonego już przez autorytety ówczesnego życia literackiego, Krzysztof postanowił wypełnić swoją powinność wobec ojczyzny. Uważał, że nie może postąpić inaczej, twierdził, że nie wystarczy tylko pisać. Okrucieństwo wojny, śmierć bliskich mu osób, getto warszawskie, do którego trafiła również jego rodzina ze strony matki (pani Stefania była Żydówką, ale ze względu na nietypowe rysy twarzy udało jej się uniknąć losu rodzeństwa), przygotowania do powstania – to nie mogło spotkać się z obojętnością wrażliwego człowieka. Wstąpił do batalionu „Zośka”, lecz, gdy powierzono mu funkcję szefa prasowego kompanii, odebrał to jako degradację i w lipcu 44r. przeniósł się do batalionu „Parasol”. 1sierpnia 1944r. rozpoczęło się powstanie, tego dnia Baczyński miał stawić się na odprawę przy ul. Focha. Zbyt późno przyszło odwołanie rozkazu i Krzysztof ze swoim oddziałem znalazł się poza plutonem. Nazajutrz przyłączył się do grupy przygotowującej się do odbicia Niemcom Pałacu Blanka.
  • 8. Dwa dni później już nie żył. Zginął 4 sierpnia 44r., ale jego matka jeszcze długo poszukiwała syna wierząc w to, że on jeszcze żyje. Dopiero proroczy sen matki Basi skierował poszukiwania na właściwe tory. Zwłoki Krzysztofa odnaleziono w ruinach Ratusza. W styczniu 47r. zostały przeniesione na Cmentarz Powązkowski w Warszawie. W tej samej mogile pochowano Barbarę, która umarła 1 września 44r. od obrażeń głowy doznanych podczas ratowania rannego żołnierza. ikt jej nie powiedział o śmierci męża, ale ona wiedziała. Umierając w malignie mówiła: „Idę do ciebie, już idę do ciebie”. Miłość Baczyńskich, wraz z ich nienarodzonym dzieckiem (Basia była w ciąży) spoczęła w grobie, ale przetrwała poezja Krzysztofa i legenda, którą stworzył. Matka Basi, Feliksa Drapczyńska, po wielu latach od zakończenia wojny wyznaje: „Kiedy jest mi źle, czytam te wiersze i teraz dopiero je rozumiem… To są moje wnuki, te jego wiersze. To tylko mi zostało. Tym żyję…”
  • 9. Poezja: Krzysztof Kamil Baczyński - Elegia o... (chłopcu polskim) Oddzielili cię, syneczku, od snów, co jak motyl drżą, haftowali ci, syneczku, smutne oczy rudą krwią, malowali krajobrazy w żółte ściegi pożóg, wyszywali wisielcami drzew płynące morze. Wyuczyli cię, syneczku, ziemi twej na pamięć, gdyś jej ścieżki powycinał żelaznymi łzami. Odchowali cię w ciemnościach, odkarmili bochnem trwóg, przemierzyłeś po omacku najwstydliwsze z ludzkich dróg. I wyszedłeś, jasny synku, z czarną bronią w noc, i poczułeś, jak się jeży w dźwięku minut - zło. Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką. Czy to była kula, synku, czy to serce pękło? 20 III 1944 r.
  • 10. PIOSENKA Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza. (Ptaki powrotne umierają wśród pomarańczy na rozdrożach.) Na fioletowoszarych łąkach niebo rozpina płynność arkad. Pejzaż w powieki miękko wsiąka, zakrzepła sól na nagich wargach. A wieczorami w prądach zatok noc liże morze słodką grzywą. Jak miękkie gruszki brzmieje lato wiatrem sparzone jak pokrzywą. Przed fontannami perłowymi noc winogrona gwiazd rozdaje. Znów wędrujemy ciepłą ziemią, znów wędrujemy ciepłym krajem.
  • 11. TEN CZAS Miła moja, kochana. Taki to mroczny czas. Ciemna noc, tak już dawno ciemna noc, a bez gwiazd, po której drzew upiory wydarte ziemi - drżą. Smutne nieba nad nami jak krzyż złamanych rąk. Głowy dudnią po ziemi, noce schodzą do dnia, dni po nocy odchodzą, nie łodzie - trumny rodzą, w świat grobami odchodzą, odchodzi czas we snach. W serca - tak ich mało, a usta - tyle ich. My sami - tacy mali, krok jeszcze - przejdziemy w mit. My sami - takie chmurki u skrzyżowania dróg, gdzie armaty stuleci i krzyż, a na nim Bóg. Te sznury, czy z szubienic? długie, na końcu dzwon. - to chyba dzwon przestrzeni. I taka słabość rąk. I ulatuje - słyszę - ta moc jak piasek w szkle zegarów starodawnych. Budzimy się we śnie bez głosu i bez mocy i słychać, dudni sznur okutych maszyn burzy. Niebo krwawe, do róży podobne -leży na nas jak pokolenia gór. I płynie mrok Jest cisza. Łamanych czaszek trzask; i wiatr zahuczy czasem, i wiek przywali głazem Nie stanie naszych serc. Taki to mroczny czas. 10 wrzesień 1942r
  • 12. KOT Matce Bożek wschodu, gdzie z twarzy wschodzą bez wyrazu dwie krople oceanu - dojrzałe owoce wody, zastyga przy kominkach i trójkątną twarzą prowadzi sny puszyste w wilgotne ogrody. Przez kasztanowy zapach i jesienną wilgoć kołysze noc wysmukłą jakby widmo łowów i długo śpiewa pieśni nad zabitą wilgą wywołując upiory krążące nad głową. A potem ogień ciągnie złotych iskier struny, bulgocą oczy, to woda, zenitalne deszcze, i wieje duszny samum sypkim piaskiem dreszczy, gdy otworzą się oczy jak martwe pioruny. Wtedy nagle urosną miękkie łapy kota i ogromnym tygrysem wyfrunie przez okno do wygiętej w księżycu samicy ze złota. Zostanę ja i ogień, i moja samotność.
  • 13. BEZ IMIENIA Oto jest chwila bez imienia: drzwi się wydęły i zgasły. Nie odróżnisz postaci w cieniach, w huku jak w ogniu jasnym. Wtedy krzyk krótki zza ściany; wtedy w podłogę - skałą i ciemność płynie jak z rany, i w łoskot wozu - ciało. Oto jest chwila bez imienia wypalona w czasie jak w hymnie. Nitką krwi jak struną - za wozem wypisuje na bruku swe imię. listopad 15.XI 41r
  • 14. ŚWIATY We mnie, w świecie grób dwa słowa umiem trzecie C. K. Norwid Co wieczór gwiazdy wirują bliżej po niebie wydętym w elipsy. Co wieczór na rogu ulicy wola, rży .koń apokalipsy. Ludzie wychodzą z miast, sprzedają słowa jałowe i mądrość krów mlecznych. W dokach ulic widzę wszechświat dzwoniący jak koła. Liczę rytmikę gwiazd. Dalej: noc jak równanie siły. W bulwarach słyszę - dzwony wybiły wszechświat. Oczami napnę mosty zerwanej przestrzeni, komety zarżą wprzężone w ogony. Łatwo po wąskim wietrze przejść na drugą stronę brzęczącą kładką. 1939, jesień KB
  • 15.
  • 16.
  • 17.